Wspomnienie Basi Pruskiej.                                                    Łódź 27 kwiecień 2017 r.

Witajcie, stare i młode dinozaury!

Oto ja, prastary dinozaur, wynurzam się z otchłani wieków. Nie odzywałam się do tej pory, bo jak się domyślacie, internet ma przede mną wiele tajemnic. Opierałam się dotąd takim wynalazkom jak nk i fb.  W końcu się poddałam i  przy pomocy boskiej i ludzkiej  założyłam  konta (co prawda słabo aktywne). Dzięki temu właśnie odkryłam, że „Sina Dal” już od dekady przejawia ożywioną działalność w necie i nie tylko. Wiele emocji dostarczyła mi lektura wspomnień starszych i młodszych sinodalowców. To były czasy!

Z przykrością dowiedziałam się, że przy przeprowadzce zaginęła pierwsza kronika. Mam nadzieję, że ten kto ją zwinął  miał przynajmniej wyrzuty sumienia. W tej sytuacji poczułam, że jako „świadek historii” MUSZĘ opowiedzieć o początkach „Sinej Dali” (czasem człowiek musi, inaczej się udusi), a nawet o prehistorii, czyli jak doszło do jej powstania.

A było to tak. Dawno, dawno temu, w październiku 1964 r. (byłam wtedy na III roku ekonomii) postanowiłam poznać rodzinne strony mojej Mamy biorąc udział w III Rajdzie po Roztoczu, organizowanym przez środowisko lubelskie. Namówiłam też koleżankę pochodzącą z Lubelszczyzny. Kiedy dowiedział się o tym Bogusław Tylus zwany Czarkiem (nasz kolega z roku), zapalił się do tego pomysłu, zwerbował kolegę z pokoju i jako doświadczony harcerz przejął inicjatywę organizacyjną: „O nic się dziewczyny nie martwcie. My wszystko do jedzenia kupimy. Spotykamy się pół godziny przed odjazdem pociągu. Rozkład jazdy mam w małym palcu, bo często jeżdżę na tej trasie” (on też pochodził z „flanki wschodniej”). W dniu wyjazdu przychodzimy z Wilką na dworzec, chłopaków jeszcze nie ma, więc idziemy do kasy kupić bilety. „Jak chcecie zdążyć, to biegiem, bo za minutę odjazd”- mówi kasjerka. „Jak to?!!!” „A bo tydzień temu była zmiana rozkładu”. Szok. Co robić? Zdążyłyśmy wskoczyć w ostatniej chwili. Los był dla nas łaskawy i nie umarłyśmy z głodu. Nawet w jakiejś wsi wśród lasów udało nam się kupić suchy chleb i przeterminowane gołąbki. Kierownikiem trasy okazał się brat mojej koleżanki z podstawówki. Lubliniacy byli szczęśliwi, że przyjechał do nich ktoś z innego miasta i jako gości „zagranicznych” prawie nosili nas na rękach. Jednym słowem było super. A nasi panowie przybyli na dworzec 5 min. po odjeździe pociągu. Czarek nie mógł przeżyć tej plamy na honorze. Oczywiście na następny rajd po Roztoczu pojechała już silna drużyna pod wodzą Czarka, kładąc podwaliny pod Trójprzymierze na linii Łódź- Lublin.

Początków związków z Toruniem nie znam. Natomiast pamiętam, że nasi delegaci wrócili z Torunia bardzo skacowani i długo wspominali całonocne obrady w lokalu „Pod fartuszkiem”. Obrady były owocne, o czym świadczyły kolejne Rajdy Trójprzymierza.

Wróćmy jednak do prapoczątków. W maju 1965 r. Czarek  zorganizował drużynę na  Rajd PŁ po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.  Była to bezimienna drużyna nr 71. W jej składzie było m.in. dwoje przyszłych klubowców tj. Czarek i ja. Podobno według założeń organizatorów każda drużyna miała przy ognisku wykonać piosenkę, której tytuł znajdzie przypięty do płotu przy swoim noclegu. (Na marginesie, nie wyobrażam sobie teraz młodzieży  nocującej w stodołach. Pomijam fakt, że  słoma jest prasowana w bele, ale połowa ludzi ma uczulenie na siano i kurz). My na swoim płocie zastaliśmy różowy kartonik z numerem drużyny i tytułem ówczesnego przeboju duetu Cembrzyńska- Łazuka „W siną dal”. Na szczęście do popisów wokalnych nie doszło (to był nasz słaby punkt – brak talentów muzycznych), ale nazwa drużynie została i przeszła na założony w grudniu klub. Tak więc w pewnym sensie „ochrzciła” nas Polibuda. Ale nie mówcie tego nikomu. Kartonik z płotu zabrałam i jest moją relikwią w archiwum domowym.

Dwa tygodnie po Jurze odbył się I Rajd UŁ. „Rajd” to była nazwa zdecydowanie na wyrost, raczej niedzielny spacer Widzew-Stoki. Ale od czegoś trzeba było zacząć.

Jesienią 1965 r. wzięliśmy udział w kilku imprezach PTTK Łódź i VI Złazie Kampinoskim, w czasie których ukształtowała się grupa wodzowska tj. Bogusław Tylus (Czarek), Antoni Rutka (Tosiek) i Czesław Bączkowski (Kamil), oraz zaczęły dołączać osoby aktywne  turystycznie w swoich środowiskach wydziałowych. Ostatnią imprezą poprzedzającą oficjalne powstanie klubu był I Rajd Andrzejkowy Tomaszów-Spała z zaplanowanym kuligiem z pochodniami. W dniu rajdu spadł deszcz, śnieg szlag trafił, ale przejazd z pochodniami się odbył, tyle że na gumowych kołach.

Oficjalnie SKT „W Siną Dal” powstał 02.12.1965 r. Grupa pionierska to: 1. Barbara Pruska (koledzy w swej uprzejmości i w uznaniu mojej roli inicjatywnej vide Rajd po Roztoczu przyznali mi nr 1), 2. Bogusław Tylus (Prezes), 3. Antoni Rutka (V-ce), 4. Czesław Bączkowski  (V-ce), 5. Marian Barszcz, 6. Zygmunt Kamiński, 7. Kazimierz Krajewski.  W pierwszym roku naszej działalności struktury organizacyjne dopiero się kształtowały. Funkcje v-ce prezesów były raczej zwyczajowe. Ostatecznie osobą nr 2 w klubie został Tosiek.

W ciągu 1966 r., który obfitował w liczne imprezy własne i cudze, dołączyło do klubu wiele osób. Chyba po wakacjach klub został potężnie zasilony niezwykle aktywną grupą matematyków ze Zbyszkiem Bindermanem i Januszem Kellerem na czele. Według mojej wiedzy w poł. 1967 r. klub liczył 31członków, oraz kilka kolejnych osób aspirowało do członkostwa.  

 Z ciekawostek: pierwsze klubowe małżeństwo to Kamil Bączkowski i Ania Duniewicz.

W poł. 1967 r. dla części z nas skończyły się piękne czasy studenckie i rozjechaliśmy się po Polsce. Ja miałam szczęście trafić na parę lat do Gdańska, gdzie  zaliczyłam jeszcze kilka rajdów na Kaszubach. Też się działo.

Na szczęście „Sina Dal” bez nas nie zginęła. A jak działała dzięki wspaniałym naszym następcom dowiedziałam się  2 tygodnie temu.